ORDNUNG. Czy mityczny niemiecki porządek naprawdę istnieje?

W poszukiwaniu legendarnego ładu przemierzam Niemcy i pytam, jak deutsche Ordnung rozumieją żyjący tu obcokrajowcy, a jak postrzegają go sami Niemcy. Wyjaśniam też, skąd wziął się pruski porządek i jakie są korzenie tego stereotypu. 3 października w kraju będzie obchodzona 30. rocznica Zjednoczenia Niemiec.

Olivia z Londynu, od 30 lat w Berlinie: – Ordnung to sytuacja, gdy po 20 latach wizyt mój niemiecki dentysta nadal zwraca się do mnie per „pani”, choć ja od dawna mówię do niego po imieniu.

Aleksandra z Oberursel: – Brak reklam i billboardów przy drogach.

Annie z Manchesteru, która większość życia spędziła w Monachium: – Zgodnie z Hausordnung po godzinie 22 nie mogę brać prysznica, by nie przeszkadzać sąsiadom. Ale też spod domu wsiadam w metro lub autobus, który dowozi mnie w każdą część miasta, i to punktualnie!

Lena z Węgier, na Erasmusie w Kolonii: – To segregacja butelek na białe, zielone i brązowe.

Justyna, Polka z bawarskiego Inglostadt, miasta Frankensteina i Audi Inglostadt: – Bezpieczeństwo, brak psich kup. Ale też, niestety, spóźniające się autobusy.

Martin z Australii, pilot lotniczy stacjonujący regularnie w Monachium: – Ordnung to przekonanie o swojej racji i publiczne zwracanie komuś uwagi, podczas gdy tej racji wcale się nie ma.

Peter z Hesji: – Jasne reguły w urzędzie – dla urzędników i obywateli. Nie da się, to kropka. Nie pomagają prośby, spazmy, koperty lub koniaki.

Bogdan, polski kucharz na wyspie Rugia: – Ordnung zanika. Wraz z wymieraniem starego pokolenia wymierają też sznyt i porządek.

Jose, hiszpański inżynier z Inglostadt: – Ordnung to cisza. W Hiszpanii, by przyjęcie się udało, musi być głośno, tu jest na odwrót.

Całość artykułu dostępna w "Gazeta Weekend"

Całość artykułu dostępna w "Gazeta Weekend"